piątek, 30 października 2009

Portrety z działki

W lipcu odwiedziliśmy z aparatem działkę w Lubinie. Teraz trudno się połapać, kto zrobił które zdjęcie (zakładam, że te, na których są ludzie to raczej ja, chociaż niekoniecznie). Pewnie mi się dostanie, bo nie wszyscy lubią się oglądać na fotkach. Po kliknięciu pokaże się większe zdjęcie w tym samym oknie.


Widok na okoliczne budowle.

środa, 28 października 2009

Ars longa, vita brevis

Jak mawiał po swojemu Hipokrates: "Życie krótkie, sztuka długa, okazja ulotna, doświadczenie niebezpieczne, sąd niełatwy". Niedługo cała Polska i pół świata pogrąży się w refleksji nad życiem i śmiercią, z efektem ubocznym w postaci statystycznie większej ilości wypadków drogowych (pomimo akcji "Znicz"), bo, jak wiadomo, wypadki chodzą świętami i długimi weekendami. Czarne punkty rozkwitną w jesiennym deszczu. Gazety zapełnią się wspominkami-statystykami: ilu wybitnych poległo w tym roku w walce ze śmiertelnością. Parę portali zmieni swój layout na cz-b.


W Ameryce mają święto horroru (tak widzę Halloween), w Meksyku prawdziwą fiestę (link do ciekwaego artykułu na ten temat). Ja robię zdjęcia. Odrobina kiczowatej krwi odrealni ten smutny dzień.


I jeszcze tak mało Zaduszkowo, ale jakoś mi się krwiście skojarzyło to zdjęcie:


P.S. Pierwsze i ostatnie zdjęcie zostało wykonane na działce rodziców Damiana, która to działka podpisała umowę model release i mogę do woli korzystać z jej wizerunku.

P.S.2. W myśl tytułu posta, że życie jest za krótkie na sztukę, która się dłuży (to moja autorska interpretacja sentencji), nigdy nie powiem, że nigdy nie pójdę, chociaż i tak nigdy nie pójdę na film "Nigdy nie mów nigdy". Zwiastun pokazuje, że nie będzie to intelektualna uczta, raczej fast food dla oczu. Scenariusz jest średnio prawdopodobny za to wysoce sfotoszopowany, a bohaterowie i dotyczące ich sytuacje występują z rzadka w naturze (chociaż osobiście znam co najmniej jedną singielkę-headhunterkę, profesjonalistkę imprezującą w weekendy ale skrycie, w głębi serca szukającą prawdziwej miłości).
Generalnie filmy, których nigdy nie obejrzę, lub obejrzałam jednym okiem chociaż nie chciałam, a i tak zlały mi się w jedno: "Nigdy nie mów nigdy", "Nigdy w życiu", "Tylko mnie kochaj", "Ja wam pokażę", "Mała wielka miłość", "Miłość na wybiegu", "Dlaczego nie", "Serce na dłoni", "Nie kłam kochanie" i pewnie parę innych, nowatorskich komedii romantycznych. Proszę, nie namawiajcie mnie. Nie, nie, nie.

P.S.3. Bonusowy ślimaczek. Też działkowy. Zupełnie nie w temacie. Nie robi siku, to nastrojowa kropelka.


poniedziałek, 26 października 2009

Krótkie recenzje: "Odlot"

"Odlot" / "Up", 2009, Disney, rękami Pixara
» imdb » fdb.pl » filmweb

"Tak mówiłem."

Byliśmy na filmie dziś. Komputerowy. Modele świetne, animacja bajeczna, materiały nierzeczywiście rzeczywiste (psia sierść jak żywa), no i z pomysłem. Po zawodzie na "9" miłe zaskoczenie fabularne. Warstwa uczuciowa dla dorosłych, wizja i akcja dla dzieci. Nic tylko polecać. Pamiętaj jednak czytelniku drogi, że tekst ten jest moją subiektywną oceną. Czas na dziegdź!

"Teraz tak myślisz."

Bajka z pozoru dla małoletnich dotyka wielu problemów "dorosłego" świata [SPOILER]
Nie, żeby je rozwiązywała. Ona WSKAZUJE i sprawia że zwracasz całą swoją uwagę na TEN a nie inny zgrzyt rzeczywistości. Jeśli Pixar do tej pory robił filmy wesołe, z nutką nostalgii, to ten powala smutkiem wylewającym się na widza w co drugiej scenie. Gdyby nie kolory i cukrowy happy end byłby to idealny przykład nurtu noir.

"Przyjdź jutro!"

Film bajeczny, bajka filmowa, był cukier, był dziegdź, teraz będzie chwila dla gderkacza. Przyszłość nie wygląda różowo. Z kinowych ekranów będą epatowały na nas filmy klasy "Walle", oplatające widza empatyczną więzią, zmuszające do rachunku sumienia, żalu za grzechy oraz zakupu biletu na kolejny przebój. Bo każdy marketingowiec wie, że nic tak nie przywiązuje klienta jak uczucia. Albo igrzyska. "Terminator - Salvation, "Transformers", "Avatar". O właśnie, "Avatar" - zapierające dech w piersi widoki planety ufoków przyćmione beznadziejnie wtórną fabułą o weteranie (a jakże) wojennym, który zauroczony (a jakże) tubylką skończy wygłaszając patosy wyjęte (a jakże) z "Tańczącego z Wilkami" (wrażenia po obejrzeniu trailera; mam nadzieję, że mylne...). Więc albo smęty, albo papka, albo papka w sosie ze smęt.

P.S. Śródtytuły pochodzą z jedynego naprawdę śmiesznego tekstu, wygłoszonegeo przez Asa. Psa. Bo zapomniałem napisać - film w kinach jest dostępny tylko w polskiej wersji językowej.

środa, 21 października 2009

poniedziałek, 19 października 2009

Wreszcie galeria z Grilla!

No halo! Powybierałam co lepsze zdjęcia ślubno - grillowe (czyli głównie te, na których nawet bez retuszu wyglądam znośnie) i zrobiłam album w Picasie :-)
Po prostu: kto chce obejrzeć parę zdjęć z ważnego dla nas i pamiętnego dnia wakacji 08.08.2009, zapraszam (wystarczy kliknąć na obrazek poniżej)!


P.S. Jeszcze raz dziękujemy fotografom.

piątek, 16 października 2009

Szesnaście ton kapryśnej chmury

Oglądając wczoraj końcówkę jednego z odcinków serialu "Mad Men" (polecam!) usłyszałam znajomy utwór muzyczny. Chwila zastanowienia plus śledzenie tekstu przez Google i już wiem: było to "Sixteen tons" (tutaj najbardziej znana wersja utworu wykonywana przez  Erniego Forda - genialne!). Gdzie mogłam usłyszeć wcześniej utwór o ciężkim życiu górnika? I w czyim wykonaniu? Piosenkę coverowali tacy artyści jak Johny Cash, Faith no More, Chór Armii Czerwonej, The Platters a nawet Lorne Greene (to koleś z "Bonanzy") - czego można dowiedzieć się ślęcząc na Youtube lub zaglądając do Wikipedii (piosenka ma tam całkiem długaśny wpis, bo wielokrotnie bywała hitem). Wysłuchałam różnych wersji, ale to wciąż nie było to.
Wreszcie - Eureka! - udało mi się przypomnieć sobie, skąd znam melodię, którą nucę od wczoraj. Otóż z pewnego tajwańskiego filmu, który był dla mnie hitem tegorocznego festiwalu Era Nowe Horyzonty. Myślę, że w Polsce widział go maksymalnie promil społeczeństwa, ze względu na brak dystrybucji i specyficzną poetykę. To znaczy, gdyby nawet mogli, to by nie obejrzeli.
Żeby nie być gołosłowną odsyłam do fragmentu filmu, który tak mnie zachwycił (głos to zdaje się Grace Chang, niestety bez polskiego dubbingu, więc nie wiadomo o czym śpiewa, a nie jest to dosłowne tłumaczenie tekstu z 1946 roku):
Tutaj możesz zobaczyć ten kawałek (LINK)
I jak? Zniesmaczeni, rozbawieni czy zachwyceni? A to tylko fragment!
Film, o którym mowa to "Kapryśna chmura" ("Tian bian yi duo yun", 2005) Tsai Ming Lianga, od obejrzenia będący jednym z moich ulubionych kawałków kina. Film, w którym wymieszano romans dwójki samotnych ludzi z pewnego bloku z musicalem, filmem porno, komedią i kawałkami arbuza (po obejrzeniu "Kapryśnej chmury" ten owoc nie jest już dla mnie tym, czym był). Fragmenty refleksyjne przeplatane są z kolorowym performancem, cisza codzienności ściga się ze śpiewnymi brokatowymi fantazjami. Cały film oparty jest na kontrastach, a wyalienowani bohaterowie tęsknią za miłością  i deszczem (zastępując je bezosobowym seksem i sokiem z  arbuza). Ostatnia scena szokuje i zmusza do głębokich (!) przemyśleń.
Film oglądałam na wdechu, żeby później wypuścić całe powietrze z głośnym "wow!".
Znam jeszcze dwie osoby, które widziały "Kapryśną chmurę". Koleżanka zdecydowanie nie podziela mojego entuzjazmu a Damian po prostu nie podziela (wybaczam wam). Cóż, film jest niszowy i, jak twierdzi reżyser, w jego rodzinnym kraju sprzedał się wyłącznie ze względu na sceny erotyczne (kłopoty z cenzurą są zawsze niezłą reklamą). Moim zdaniem ma mnóstwo innych plusów.
Wciąż czeka na mnie na dysku "The Hole", starszy film Lianga, w roli głównej jak zwykle Kang-sheng Lee (w każdym filmie Tsaia aktor jest jego alter-ego). Obejrzę i pokocham. Pewnie sama. Chyba trzeba mieć predyspozycje do tego rodzaju kina.
Ocena ogólna y: 7/6, d: 4/6

środa, 7 października 2009

Jeszcze nie o Amsterdamie

Eh, ponieważ jeszcze nie ma usystematyzowanej wizji co napisać w sprawie naszej ostatniej wycieczki, to będzie coś zupełnie innego.
Reedycja moich starych rysunków, o świecie robaczków. Jest plan, żeby zrobić z tego podręcznik dla dzieci do nauki angielskiego, z krótkimi wierszykami. Ale pająk to się chyba nie nadaje...




Oczywiście ostatni robaczek najsłodszy :-)

piątek, 2 października 2009

Filcowania ciąg dalszy..

Poniżej kilka zdjęć nowych cudeniek:


 
 

I jeszcze coś dla mojego z okazji... hmm... Dnia Chłopaka? Mam nadzieję, że taki breloczek chciałeś :-) Filcowa Eve.




O już wiem z jakiej okazji! 4 lata 4 mieisące i 4 dni razem!